Poznańska scena kulinarna naszymi oczami – kiedyś i dziś

Zima, okres Świąt Bożego Narodzenia, a w szczególności końcówka roku to czas wybitnie sprzyjający głębszym refleksjom nad otaczającą nas rzeczywistością i podsumowaniom tego wszystkiego, co za nami. Nam też ostatnio udzieliła się ta atmosfera. Zastanawialiśmy się wspólnie nad zmianami, jakie zaszły w branży gastronomicznej przez kilka lat działalności Kuchni Poznań. Z licznych rozmów  z właścicielami poznańskich restauracji jak i osobami związanymi zawodowo z branżą gastronomiczną w innym charakterze wiemy, że wiele z nich nie zgodzi się z wnioskami płynącymi z naszych przemyśleń. Cóż, jak wiadomo – ile ludzi tyle opinii 😉

dynx_restauracja_poznan_restaurant_week-4
Według nas, hobbystycznych entuzjastów  dobrej kuchni, obecne czasy to istne belle epoque rodzimej sceny kulinarnej i eldorado dla wszystkich foodies. Rozwój jaki na naszych oczach dokonał się w ostatnich latach jest gigantyczny. A najlepsze jest to, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że best is yet to come. Kulinarna rewolucja nie okazała się jedynie krótkim zrywem garstki zajawkowiczów, ale trwa i ma się dobrze. Zero stagnacji czy wygaszania trendu. Z roku na rok,  z miesiąca na miesiąc przyspiesza coraz bardziej, zatacza coraz szersze kręgi i nie zostawia jeńców.

O jedzeniu i restauracjach piszemy od blisko trzech lat, a interesujemy właściwie od zawsze. Żeby dostrzec w jak dobrych czasach dla wszystkich smakoszy przyszło nam obecnie się pluskać, nie musieliśmy się wcale cofać pamięcią do prehistorycznych lat 2005 – 2007 –  naszych początków studenckiego życia w Poznaniu.

Na temat restauracji „przez duże R” z tamtych czasów nie możemy się wypowiadać bowiem nie było nas na nie wówczas stać. W ramach studenckiego budżetu do wyboru były jedynie zapiekanki  z Teatralki, nieśmiertelne Piccolo, wiecznie żywe Rotti i bary mleczne. Wszystko słabe. Żadnych new waveowych burgerów, pizz z pieców opalanych drewnem, o innych fanaberiach nawet nie wspominając.

By uzmysłowić sobie piękno obecnej sytuacji wystarczy cofnąć się raptem o 3 – 4 lata, czyli początków naszego bloga. Co prawda istniały już wówczas w Poznaniu miejsca godne uwagi, jednak można było je policzyć na przysłowiowych palcach jednej ręki. No może dwóch. Podstawową różnicą pomiędzy wtedy, a dzisiaj jest to, że wówczas to miejsce wybierało Ciebie, nie na odwrót.

Chcąc iść do wykwintnej restauracji szedłeś do Dominika Narlocha w Hugo, ewentualnie do Le Palais du Jardin. Chcąc zjeść dobrą pizzę szedłeś do La Luigi. Po kuchnię chińską, azjatycką, meksykańską, nowoczesną kuchnię polską, burgery, pulled porki, solone wołowiny, reubeny, policzki, seafoody, slowfoody nie szedłeś nigdzie. Chyba, że do swojej kuchni, o ile miałeś umiejętności i chęci. Nie było bowiem niczego z powyższej wyliczanki. Żadnych autorskich restauracji coraz liczniej wymienianych w kolejnych edycjach Gault&Millau, przepysznych miejsc rewelacyjnie prowadzonych przez amatorskich entuzjastów, żadnych targów śniadaniowych, zlotów foodtrucków, beerfestów. Pusto było i na Jeżycach i na Śródce i na Wildzie. Pusto było w zasadzie wszędzie.  Nie było nagrodzonych trzema czapkami Gault&Millau: Cucciny, Mugi i A Nóż Widelec oraz Jadalni, MOMO Love at first Bite, Oskomy, Modrej Kuchni, Raju, Avocado, Fat Boba, Suszonych Pomidorów, Pod Nosem,  Ministerstwa Browaru, Meat Us, Frontiery, Bulwaru, Bazaru 1938 i wielu wielu innych. Było niezwykle szaro. Dziś jest HD ready. Jutro czeka nas Full HD. A pojutrze 4k. Jesteśmy tego pewni.

matii-sushi-poznan-stary-browar-smaczne-5

2 Comments

  1. Lonora pisze:

    Jeść mi się zachciało!

    1. Ania i Michał pisze:

      😀

Comments are closed.