Stek i burger w WHISKEY IN THE JAR

W miniony weekend mieliśmy okazję odwiedzić Whiskey in the Jar na poznańskim Starym Rynku. Pogoda była przepiękna, więc bez wcześniejszej rezerwacji na stolik na zewnątrz nie mieliśmy szans. Nie smuciliśmy się jednak tym za bardzo, gdyż wnętrze Whiskey in the Jar jest przemyślane i idealnie dopasowane do charakteru restauracji i samego menu.

Whiskey in the Jar to miejsce, które w ciągu dnia funkcjonuje jako typowa restauracja. Wieczorami natomiast, często wypełnia się dźwiękami granej na żywo muzyki, stając się bardziej klubem, w którym można nie tylko napić się ciekawych drinków, ale też dobrze zjeść. Nazwa miejsca nie jest przypadkowa. Whiskey gra tu pierwsze skrzypce. Większość serwowanych drinków bazuje na Jack Danielsie. Podaje się je natomiast właśnie w JARach, czyli sporych rozmiarów szklanko-słojach.

Whiskey in the Jar to Steakhouse pełną gębą. W menu rządzi grill. I rządzi w zasadzie niepodzielnie. Wegetarianie, weganie nie mają tam za bardzo czego szukać. Fani steków, dymnych żeberek i soczystych burgerów będą zaś czuli, że znaleźli się we właściwym miejscu. My, a w szczególności Michał zalicza się zdecydowanie do tych ostatnich, więc niezmiernie ucieszyliśmy się na sobotnie wyjście.

Bezpośrednim celem naszej wizyty była nowa propozycja restauracji: American sTEX – steki rodem z Teksasu. Ekstremalna propozycja! W ramach tej akcji w restauracji możecie zamówić Porterhouse’a o wadze – uwaga – 1,1 kg! Gigant!

Mięso jest nie tylko olbrzymie. Jest wyjątkowe. Jest to Black Angus z US Texas Premium Selection, czyli pierwszej selekcji wołu rasy Black Angus. Mięso nim trafi na grill jest sezonowane na mokro i dojrzewa przez co najmniej dwa miesiące. Porterhouse to klasyczny cut, często spotykany w Steakhouse’ach na świecie. Niestety w Poznaniu nie jest dostępny chyba nigdzie indziej. My przynajmniej do tej pory w żadnej karcie go nie widzieliśmy. Porterhouse to stek zbliżony do T-bone’a. Też ma dużą kość w kształcie litery T oraz rostbef po jednej stronie i polędwicę po drugiej. Różnica polega na tym, że w Porterhouse część polędwicy jest sporo większa od tej w T-bone’ie i jest on wycinany z najgrubszej ich części.

W restauracji stwierdziliśmy, że dwóch takich potworów nie zjemy. Dlatego Michał zamówił Porterhouse (249 zł), a Ania zdecydowała się na Red Burgera z fetą i pieczonym burakiem (37 zł). Na przystawkę wspólnie podzieliliśmy się krewetkami w tempurze (29 zł).

Po pojawieniu się jedzenia na stole okazało się, że w zasadzie wszystko w Whiskey in the Jar podawane jest w dużych porcjach.  Burger był naprawdę duży, a Porterhouse wręcz monstrualny. W cenie burgerów uwzględnione są frytki, Porterhouse natomiast podawany jest z dwoma dowolnie wybranymi dodatkami i Jarhattanem, czyli ich interpretacją klasycznego drinka Manhattan.

Wszystko było naprawdę smaczne. W swojej kategorii w ścisłej czołówce wśród poznańskich lokali. Jedyne do czego moglibyśmy się przyczepić, to nieco za suchy w naszej opinii pieczony ziemniak z gzikiem – zamówiony przez Michała do Porterhouse oraz bułka do burgera – naszym zdaniem lepiej sprawdziłaby się nieco bardziej mleczna. Co do gwiazdy naszej wizyty mamy nieco mieszane odczucia. Porterhouse był niewątpliwie bardzo smacznym i ogromnym stekiem. Czy był on warty blisko 250 zł? Nie ma jednoznacznej i prostej odpowiedzi na to pytanie. Dlatego też pozostawimy je otwartym 😉

Ich Facebook TUTAJ